Ks. Maciej Jankowiak
niegdyś pleban spławski
Przeglądając stare rozkłady jazdy pociągów w tabeli nr 319 możemy napotkać swojsko brzmiącą nazwę: Spławie Średzkie. Czyżby w okolicy było jeszcze jakieś Spławie? Rzut oka na nazwy sąsiednich stacji (a właściwie przystanków) wiele wyjaśnia – poprzednia to Poznań Szczepankowo, a następne to Żerniki i nieco dalej Tulce. A zatem to nasze Spławie!
Dla rdzennych, zwłaszcza tych nieco wcześniej urodzonych, mieszkańców to żadna nowość. Wielu z nich jeszcze pamięta jadącą powoli przez Szczepankowo kolejkę wąskotorową. Stacja znajdowała się tam, gdzie dziś przystanek autobusowy przy ulicy Szczepankowo, u zbiegu Bobrownickiej i Gospodarskiej. Śladu po torze w kierunku Żernik trudno już się dopatrzeć, natomiast w kierunku Szczepankowa szlak biegł obecną ulicą Sierpową.
Historia kolejki jest podobna do dziejów innych wąskotorówek. Druga połowa XIX wieku to czas gwałtownego rozkwitu rolnictwa i przemysłu. Potrzebowały one sprawnego transportu zarówno materiałów do produkcji jak i gotowych wyrobów. Transport konny był niewydolny, brakowało też, zwłaszcza na wsiach, dróg bitych. Idealnym rozwiązaniem była kolej i to nie ta „normalna”, a właśnie wąskotorowa. Mogła pokonywać ciaśniejsze łuki, większe pochylenia, ze względu na małe prędkości nie wymagała skomplikowanych urządzeń zabezpieczających ruch pociągów, można było bez problemów prowadzić od niej liczne odnogi i bocznice do fabryk, cegielni, gorzelni, tartaków, a nawet bezpośrednio na pola (tzw. Feldbahn – kolej polowa). Była zatem prostsza, a co za tym idzie tańsza w budowie i eksploatacji. W kosztach budowy takich lokalnych kolei (i zyskach z działalności) partycypowały powiaty oraz przemysłowcy i właściciele ziemscy. Jedną z takich kolejek była Średzka Kolej Powiatowa. Jej zasadniczy przebieg to trasa z Zaniemyśla przez Środę do Kobylegopola, gdzie łączyła się z koleją normalnotorową. Na tej trasie właśnie leżało Spławie. Jednym z inicjatorów jej powstania był właściciel dóbr spławskich, hrabia Mycielski.
Średzka Kolej Powiatowa (Schrodaer Kreisbahn) zaczęła swą działalność w 1902 roku. Wtedy to do podpoznańskiej wsi Spławie zawitała – jak to mówiono wówczas – kolej żelazna! Odzyskanie niepodległości niewiele zmieniło w jej funkcjonowaniu. Kolej nadal prężnie działała, przynosząc spore zyski. Większe zmiany, niestety na gorsze, zaszły dopiero po II wojnie światowej – kolejkę upaństwowiono i przekazano w zarząd PKP. Wtedy to zmieniono rozstaw szyn z dawnego niemieckiego standardu wąskotorowego 1000 mm na typowy dla polskich kolejek 750 mm. Wobec faktu, że na całej sieci PKP nie mogły się powtarzać nazwy stacji (chodziło o jednoznaczną identyfikację), stacjom znajdującym się w miejscowościach o takiej samej nazwie dodawano różne przymiotniki; prawdopodobnie wtedy Spławie stało się Spławiem Średzkim (choć leżało już wówczas w granicach administracyjnych Poznania). Dla państwowego molocha lokalne koleje były kulą u nogi, niewiele w nie inwestowano, poza tym zaczął prężnie rozwijać się transport samochodowy i autobusowy, wypierając coraz mniej rentowne wąskotorówki. I tak powoli przewozy na naszej kolejce zaczęły zamierać. Najpierw zlikwidowano wszystkie odnogi od głównej linii, potem w 1968 roku zawieszono ruch pasażerski na odcinku Środa – Kobylepole (a więc i w Spławiu), wreszcie w drugiej połowie lat siedemdziesiątych XX wieku rozebrano odcinek z Kobylegopola do Środy, kończąc przygodę Spławia z koleją.
Jak już wspomniałem zasadniczym celem budowy kolei lokalnych był transport towarów; przewóz pasażerów odbywał się niejako „przy okazji”. Koleje lokalne miały niewielką prędkość, a tzw. prędkość handlowa (czyli średnia) była naprawdę mizerna. Wynikało to z faktu, że na poszczególnych stacjach, przystankach czy ładowniach odbywały się manewry, odczepiano jedne wagony towarowe a przyprzęgano inne (składy były na ogół towarowo – osobowe). W dodatku sama trasa takiej kolejki często bywała wydłużona, chodziło bowiem o to, by jak najwięcej miejscowości było nią połączonych. Na przykład taryfowa odległość pomiędzy Spławiem a Środą wynosiła 40 kilometrów! To wszystko sprawiało, że podróż ze Spławia do Środy trwała ponad dwie godziny! Do tego pociągi kursowały niezbyt często – w roku 1966 na odcinku Poznań Kobylepole przez Spławie do Środy w dni powszednie kursowały tylko dwie pary pociągów: jedna wcześnie rano, druga późnym popołudniem; w święta tylko jedna! Dla przewozów towarowych nie był to żaden problem, ale o komforcie pasażerów raczej trudno mówić.
W związku z tym chciałbym podzielić się pewną historią, związaną zarówno ze spławską stacyjką, jak i parafią, a którą opowiedział mi nieżyjący już ks. prałat Włodzimierz Okoniewski, długoletni proboszcz parafii na poznańskich Jeżycach. Działo się to w roku 1956. Ks. Okoniewski był wtedy wikariuszem w Zaniemyślu, a tamtejszy proboszcz – jeśli dobrze pamiętam – dziekanem dekanatu średzkiego, do którego wówczas należało także Spławie. Dziekan wiedział o chorobie spławskiego proboszcza, ks. Stefana Bratkowskiego. Wieść gminna niosła, że stan jest bardzo poważny, ale jakoś nie można było się dodzwonić i zasięgnąć języka na miejscu (kto pamięta dawne ręczne centrale telefoniczne, ten wie, że nie było to niczym niezwykłym). Postanowił więc wysłać po nowiny wikarego. Ks. Okoniewski wybrał się w drogę. Wczesnym rankiem wyjechał z Zaniemyśla (oczywiście kolejką wąskotorową), w Środzie się przesiadł i chyboczącym się na wszystkie strony wagonikiem niespiesznie podążał do Spławia. Po przyjeździe udał się na plebanię, gdzie okazało się, że nie jest z ks. Bratkowskim tak źle jak mówiono. Był bardzo słaby, ale ciągle żywotny. Trochę porozmawiał z chorym, zjadł obiad i ruszył w drogę powrotną. Jakiś czas pomodlił się w kościele, potem piękną kasztanową aleją powędrował na stację, w końcu po dłuższej chwili oczekiwania odjechał ze Spławia. I znów powolna jazda wśród pól, znów kolebiący się wagon, przesiadka, jazda do Zaniemyśla. W końcu po całym dniu w podróży wrócił na plebanię i wstąpił do proboszcza, by opowiedzieć mu, że z ks. Bratkowskim nie jest najgorzej. Proboszcz przerwał mu jednak relację: „Księże, wiadomości nieaktualne. Dzwonili ze Spławia. W czasie gdy ksiądz wracał ks. Bratkowski… zmarł”.
Dziś w dobie maili, komórek, szybkich samochodów tamten świat wydaje się prawie nierealny. A jednak ludzie żyli i mieli jakby więcej czasu. Dla Pana Boga, bliźnich i siebie. Szkoda, że to już historia…. A po spławskiej stacji pozostały tylko wspomnienia, parę czarno-białych fotografii i pożółkłe kartki archiwalnych rozkładów jazdy.